Legia Warszawa - Arka Gdynia - wyjazd 13.09.08 Długo oczekiwany przez nas wyjazd do Warszawy „na Legię” rozpoczął się rankiem, mimo tego, że normalnie jedzie się tam pięć godzin. Tym razem jednak nieoczekiwane roboty sprawiły, że zmuszeni byliśmy nadłożyć drogi i jadąc pociągiem specjalnym przez Bydgoszcz” mieliśmy okazję pozwiedzać prawie pół Polski. Taki już nasz los, że jadąc z Gdyni, trudno nam uświadczyć wyjazd krótszy niż 20 godzin. Czasem wytrwałość i upór jednak uświęcają cel. Można uznać, że nasza podróż jak i pobyt na Łazienkowskiej należały do wzorowych. Zgodnie z przedwyjazdowymi zapowiedziami pilnowane było, czy aby koledzy po szalu nie poją się zbytnio większą ilością trunków, powszechnie uznawanych za napoje wyskokowe ;) Dzięki temu „prawie” uniknęliśmy tego, co było już na stałe wpisane w charakter wyjazdu, tj. zataczających się śledzi. W dobrych nastrojach wysiedliśmy na Powiślu, gdzie czekała już na nas stołeczna milicja, która zgodnie z przypuszczeniami odnoszącymi się do pobytu w stolicy pokazała, jak powinno się sprawdzać przyjezdnych. Dlatego też kilku z nas obyło się smakiem i meczu nie zobaczyło. Alkomaty nie okazały się fikcją. Zanim dotarliśmy na sektor gości, każdy poddał się potrójnie kontroli. Nie przeszkodziło to jednak niektórym w przemyceniu „tego i owego” na stadion. Niestety nie dla wszystkich owe przemycenie było opłacalne. Wprawdzie jeden kolega znany ze zdolności przeniesienia „zawsze i wszędzie” butelczyny w przerwie się napił, to jednak innym nie było do śmiechu. Wcześniej jednak o meczu. Wiadome było nam o proteście, jaki prowadzą kibice Legii, toteż nie było u nas zdziwienia, kiedy na trybunach gospodarzy usiadło niecałe 4 tysiące kibiców. Ponadto, ich ulubionym zajęciem było tego dnia skandowanie: „ITI Spierdalaj”. My wykorzystaliśmy ciszę na stadionie, żeby dopingować naszych. W sektorze zasiadło nas ponad 400. Doping prowadzony był praktycznie bez przerw i stał na nie najgorszym poziomie. Czasem głośniej, czasem ciszej, jak to zwykle bywa. Szczególnie dobrze słyszane były okrzyki w kierunku trybuny krytej, czyli eMka, tudzież standardowe Arka Gdynia. Gra piłkarzy zostawała jednak wiele do życzenia i mimo tego, że do połowy utrzymywał się bezbramkowy remis, to w drugiej odsłonie meczu daliśmy sobie strzelić dwie bramki. Należy też wspomnieć, że podczas meczu przyłączyliśmy się do niekoniecznie lubianych przez nas kibiców Legii i „pomogliśmy” im w pozdrawianiu pana Waltera. Spotkały nas z tego tytułu brawa kibiców z pod znaku elki, a mecz przebiegał bez obustronnych bluzg. Na płocie zawisły 4 flagi, a podczas meczu odpalono świece dymne i racę. W tym momencie zaczął się kłopot. Po kilkunastu minutach od zakończenia meczu, gdy milicja zaczęła wypuszczać nas z sektora doszło do mocno kwaśnego incydentu. Okazało się, że odpalona raca przez jedną z bardziej udzielających się na Arce osób, zakazała mu powrotu z nami do domu. Pan z wąsem pracujący w miejscowej milicji twierdził, że takie jest prawo, a poprzez odpaloną racę, nasz kolega musiał udać się z nimi na przymusowy spacer. Konsekwencje tego jakże strasznego i nadzwyczajnie nagannego czynu, czyli odpalenia racy okazały się poważne. My wróciliśmy do domu, po raz kolejny przez Bydgoszcz, na początku gotowi, zwarci i bojowi, a następnie po chwili spięcia, rozluźnieni, nie do końca szczęśliwi i rozkoszujący się tym, co mogliśmy wypić… Podsumowując drugi w lidze, a trzeci wyjazd w sezonie, doznaliśmy pierwszej w tej rundzie porażki, ale myślę, że była ona zasłużona i nie sprawiła, że na następnym wyjeździe nasza liczba będzie podobna do tej, która była obecna w Warszawie, a była ona jak na nasze możliwości dobra. Wszyscy do Krakowa! A.