W dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" długi i ciekawy wywiad z byłym stoperem Arki - Krzysztofem Sobierajem. Piłkarz obwinia w nim o fatalny ostatni sezon głównie byłych już działaczy Arki, a także "zwykłego pana Czesia" - Czesława Michniewicza.


Krzysztof Sobieraj przyszedł do Arki z Tłoków Gorzyce przed sezonem 04/05, w którym Arka wywalczyła (jak się później miało okazać, nieczysto) awans do ekstraklasy. Piłkarz niemalże od początku stał się podstawowym ogniwem drużyny, z czasem zostając liderem formacji obronnej. Ostatni sezon to dla niego jednak pasmo nieszczęść, o których bez ogródek mówi we wspomnianym wywiadzie.
- Jeszcze zanim miałem kontuzję, Michniewicz mnie chwalił, mówił, że będę grał na środku obrony z Darkiem Żurawiem. Potem miałem kontuzję, zerwałem więzadła krzyżowe. Michniewicz załatwił mi jeszcze operację w Poznaniu i na tym jego rola się skończyła. Zapomniał o mnie, nigdy nawet nie zapytał, jak się czuję. Kiedy ja do niego zadzwoniłem, powiedział, żebym zadzwonił dopiero wtedy, jak już będę zdrowy, bo on nie ma czasu.
Gdy Sobieraj wyleczył ciężki uraz, został jednak wystawiony na listę transferową, a z końcem sezonu rozwiązano z nim kontrakt. Piłkarz dostał należne mu pieniądze, na które czekał od kilku miesięcy, a całe zło za zaistniała sytuację zrzuca na prezesa klubu - Krzysztofa Sampławskiego oraz wiceprezesa - Piotra Burlikowskiego. Obu, przypomnijmy, już w Arce nie ma.
- W trudnych dla drużyny czasach pan Sampławski, zanim został prezesem, budził mnie o północy, namawiał, żebym zmobilizował zespół. "Krzyknij na nich, zabierz ich na piwo. Zrób coś, byście zaczęli grać lepiej". Myślałem, że robi to w dobrej wierze, ale on zbierał tylko wiedzę, która przydała mu się potem w walce o stołek prezesa. Później, jak już się dostał do koryta, nie odbierał ode mnie telefonów. A zalegał mi z pieniędzmi za cztery miesiące. Szukałem go w klubie i hotelu, którym zarządza. Musiałem się umawiać jak na audiencję u papieża. Dziwiło mnie również, że kibice nie reagowali na to, co się dzieje w klubie. Wcześniej, jak było źle, o wszystko obwiniali Milewskiego, wyzywali go na trybunach. Teraz to piłkarze byli winni, a Sampławski czy wiceprezes Burlikowski byli święci. Burlikowski nie był wcale lepszy od Sampławskiego. Szybko zapomniał, jak zamienił dres na garnitur. Do koryta dopuszcza się w Arce takich ludzi jak Sampławski czy Burlikowski, a kibice, którzy mają sporo do powiedzenia, na to pozwalają. Pytam: dlaczego?!
Te mocne słowa mają jednak w sobie sporo prawdy, wszak wielu kibiców także obwiniało tych dwóch panów o całe zło, które trawiło klub od środka, a którego efekty były tak widoczne na zewnątrz, głównie w postaci niezdrowej atmosfery wokół drużyny i słabych wyników. Piłkarze na pewno dołożyli swoją cegiełkę do wątpliwego sukcesu, natomiast to działacze sprawili, że Arka wyglądała jak zarządzany hobbystycznie amatorski klub, a nie profesjonalny zespół ekstraklasowy. Wierzymy, że po zmianach w Radzie Nadzorczej oraz na stanowisku dyrektora sportowego poprawi się jakość klubu w obu aspektach. Sobieraj mimo żalu do wielu ludzi związanych z Arką (także piłkarzy, którzy się za nim niespecjalnie wstawili) twierdzi, że tu spędził najlepsze lata kariery, a Arka to jego klub, do którego zawsze chętnie wróci.
- Wszystko, co mam, mam dzięki Arce, ale nigdy nie traktowałem jej jako źródło dobrego dochodu. Arka to mój klub, oddałem mu serce. I wierzę, że jeszcze kiedyś w nim zagram.
Świadomie w tym artykule pomijamy wątek korupcyjny, którego chyba każdy z nas ma dość i na temat którego powiedziane już zostało prawie wszystko. Krzysztof Sobieraj twierdzi, że jeszcze wielu piłkarzy może spodziewać się wizyty we Wrocławiu, a on sam jest niewinny i nigdy nie brał bezpośredniego udziału w korupcyjnym procederze. Cóż, pozostaje mu tylko wierzyć i życzyć odbudowy zatrzymanej kariery, która przecież zapowiadała się swego czasu bardzo dobrze.
Źródło: własne/sport.pl