Arka Gdynia - GKS Bełchatów 2:1 (1:1)
Bramki: Joël Omari Tshibamba (17’), Maciej Szmatiuk (90’) -  Maciej Korzym (40’)
Żółte kartki: Szmatiuk, Tshibamba - Popek, Korzym.
Sędziował: Marcin Szulc (Warszawa).

Arka: Norbert Witkowski - Łukasz Kowalski, Adrian Mrowiec, Maciej Szmatiuk, Tomasz Sokołowski - Tadas Labukas (73’ Przemysław Trytko), Marcin Budziński, Filip Burkhardt (90’ Dariusz Ulanowski), Bartosz Ława, Miroslav Božok (85’ Stojko Sakalijew) - Joël Omari Tshibamba.
Bełchatów: Łukasz Sapela - Jakub Tosik, Dariusz Pietrasiak, Mate Lacić, Jacek Popek - Krzysztof Janus (90’ Zbigniew Zakrzewski), Patryk Rachwał, Janusz Gol, Mateusz Cetnarski (74’ Kamil Poźniak) - Maciej Korzym (80' Grzegorz Kuświk), Dawid Nowak.

 

  Fotorelacja

 

   Kibice

 

 

 

 

Nareszcie... Po serii bardzo słabych meczów, Arka wreszcie zagrała w ostatnim możliwym momencie ambitnie, składnie i z wiarą do końca, że to może jeszcze się udać. A emocji, które przeżyliśmy na stadionie po trafieniu Macieja Szmatiuka z 91 minuty nikt nam nie odbierze. Chociaż czas pokaże, czy były to ostatnie (a zarazem pierwsze) pozytywne emocje tej wiosny, czy piłkarze pójdą za ciosem i przysporzą nam pięknych chwil jeszcze dwukrotnie.

Stadion Rugby po raz kolejny nie zapełnił się do ostatniego miejsca, ale tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich meczów, było momentami naprawdę głośno. Zwłaszcza wtedy, gdy Arka atakowała, bo z takim nastawieniem wyszli nasi piłkarze na boisko i już po 7 minutach mogli prowadzić, ale rozgrywający dziś świetny mecz Filip Burkhardt trafił piłką w bramkarza. GKS z rzadka odpowiadał, ale cały czas czujny był Norbert Witkowski. Największą przytomność umysłu zachował w 17 minucie, pokazując jak bardzo w ciągu tych kilku lat poprawił wykop piłki. Zagraną przez "Witka" wysoką piłkę świetnie opanował Joel Tshibamba i po prostym zwodzie uderzył w długi róg, a zaskoczony Sapela nie zdążył z dobrą interwencją. 1:0 i po raz pierwszy na stadionie zawrzało. Doping kibiców niósł piłkarzy do przodu, a sam "Bury" mógł w pierwszej połowie dwukrotnie podwyższyć wynik. Nabliżej było, gdy jeden z obrońców gości wybił piłkę prawie że z linii bramkowej. Niestety, Arka tradycyjnie popełniła jeden poważny błąd w ustawieniu, co GKS za sprawą Korzyma skrzętnie wykorzystał. Do przerwy 1:1, ale wiara nie gasła, bo Arka rozgrywała najlepszy mecz tej wiosny.

Niestety, po przerwie wszystko wróciło do wiosennej normy i z boiska zaczęło wiać nudą, na tyle, że uwagę kibiców odciągnęła niewielka grupa kibiców z województwa łódzkiego, która ewidentnie życzy nam spadku do I ligi. Wydawało się, że i piłkarze się już z tą przykrą ewentualnością pogodzili, zwłaszcza po niewykorzystanych sytuacjach Tshibamby z 70 minuty i Szmatiuka z końcówki meczu. W międzyczasie obaj złapali po żółtej kartce, co oznacza, że nie zagrają we wtorkowym meczu z Piastem Gliwice. Trener Pasieka wprowadził na plac gry dwóch napastników i wykazał się w tym momencie tak zwanym trenerskim nosem, bo obaj mieli swój udział przy zwycięskiej bramce. Z lewej strony pola karnego wrzut z autu wykonywał Łukasz Kowalski, Stojko przedłużył głową piłkę, lecz ta trafiła ponownie do "Kowala". Tym razem obrońca Arki nogą zagrał już celniej, Przemek Trytko zgrał do stojącego na długim słupku Szmatiuka, a stoper Arki zachował się niczym rasowy napastnik i umieścił piłkę w bramce. Euforii, jaka miała miejsce na stadionie nie da się opisać, bo przecież rzadka to sytuacja, że Arka walczy, z sukcesem, do samego końca, więc tym większa radość w takiej chwili. Nareszcie kibice z głośnym śpiewem na ustach mogli wracać do swoich domów i świętować zwycięstwo. Piłkarze czasu na to nie mają, bo już za 5 dni kolejny "mecz o wszystko". Wiara do końca!