Na ostatnim wyjeździe w tym roku przyszło nam się zmierzyć z warszawską Legią. Główna grupa Arkowców zbiera się na dworcu głównym w Gdyni około 9:45, skąd 25 minut później miał nastąpić odjazd. Mamy podstawione aż 6 wagonów, co zapewnia nam bardzo komfortowe warunki, zatem nikt nie mógł narzekać na brak miejsc siedzących. Podróż do Warszawy mija spokojnie.

Z Warszawy Wschodniej jesteśmy przewożeni autobusami pod stadion Legii i zaczyna się powolne wpuszczanie na sektor gości. Czytając relacje np. Górnika, czy Jagiellonii byliśmy świadomi tego, co może nas czekać podczas wchodzenia na sektor gości. Mimo tego, aż 31 osób z własnej winy lub z oczywistej nadgorliwości pracowników ochrony zostaje pod wejściem. Trzymani są pod stadionem, w błocie, bez kropli wody i możliwości skorzystania z WC. Widocznie takie standardy obowiązują w stolicy...

Cała reszta jest już na sektorze kilkanaście minut przed meczem. Chociaż to dobre, że zdążyliśmy na pierwszy gwizdek sędziego z Japonii. Ten pan pozostanie w naszej pamięci na dłuższy czas, gdyż swoją niekompetencją wypaczył wynik tego spotkania. "Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje". Mimo oczywistej niechęci naszych zawodników do strzelania goli na wyjazdach, zostaliśmy przez sędziego ukarani chyba najbardziej niesprawiedliwym karnym jaki przyszło nam kiedykolwiek widzieć. Dodajmy jeszcze potem dwa samobójcze gole Norberta Witkowskiego i tegoroczny skład przechodzi do historii naszego klubu jako ten, który nie znalazł w przeciągu całej rundy sposobu na pokonanie bramkarza drużyny PRZECIWNEJ poza Gdynią. Podkreślam ten wyraz, bo należy zapamiętać iż bramki padały, lecz Witkowski z Brumą ścigali się o miano najlepszego snajpera na własnym polu karnym.

 

Nas na stadionie ponad 500, a wraz z nami nasze zgody: 16 Gwardia Koszalin, 19 Zagłębie Lubin, 2 Górnik Wałbrzych, 8 Cracovia, 2 Lech. Wywieszamy 9 flag, w tym dawno nie pokazywana oksywska fana SUPER ARKA GDYNIA. Prowadzimy słaby doping, śpiewamy głównie w nielicznych przestojach Legii. Co do dopingu Warszawiaków to trzeba przyznać, że był on na wysokim poziomie. Trochę obustronnych bluzgów. Nadszedł w końcu czas wracać do domu, tak jak każdemu by się wydawało, ale... byliśmy w błędzie. Jesteśmy trzymani na sektorze ponad 2 godziny. Bawimy się robiąc m.in. dzicz, trochę śpiewamy. Później wchodzimy do autobusów i udajemy się w drogę na stacje Warszawa Gdańska. Ładujemy się do trzech zarezerwowanych wagonów, w których panuje spory ścisk. Ruszamy dopiero koło 1:00 w nocy. Zdesperowanej pani konduktor, która robiła ze wszystkiego problemy, nie podobała się jazda z kibicami. Po wysiadce służb mundurowych nie chce jechać dalej bez eskorty. Wielu kibiców wykorzystuje ten moment by przemieścić się po całym pociągu w poszukiwaniu miejsc. Dalsza podróż mija bez jakichkolwiek atrakcji. W Gdyni meldujemy się po 10.

 

A teraz dłuuuga przerwa, a potem? WSZYSCY DO ŁODZI!!!