GKS Tychy przedstawiliśmy jako jeden z najsłabszych kadrowo zespołów I ligi, którego występy niemal w komplecie można określać jako "mecze walki". Mimo kadrowych osłabień, styl gry ubiegłorocznego beniaminka nie zmienił się ani o jotę. Walka, nieustępliwość, momentami wręcz boiskowa agresja. "Krajan style" w wykonaniu całego zespołu, od napastnika Pawła Smółki poczynając, na byłym piłkarzu Arki kończąc. Pierwsza pochwała od nas w stronę zespołu Arki za podjęcie rękawicy. Nie było cofania nóg, nie było unikania walki, wskutek czego bodaj każdy piłkarz z pierwszej jedenastki mógł z najbliższej odległości przekonać się o dobrym stanie murawy gdyńskiego obiektu, a jak widać poniżej czasami była potrzebna pomoc kolegów z zespołu.

Toporny futbol drużyny z miasta piwa miał odzwierciedlenie w przebiegu spotkania. Arkowcy misternie konstruowali niemal każdy atak, a ambicją najwyższych lotów gości było celne wykopanie piłki w kierunku wysuniętego napastnika. W tym miejscu pochwała numer dwa za cierpliwość. Arkowców z rytmu nie wybił ani styl gry rywala ani też przerwa. Grali cały czas swoje, wierząc, że goście w końcu opadną z sił i poluzują szyki obronne. Tego zabrakło w Ostródzie, gdy po zejściu Marcusa zaczęło się "lagowanie" i w grę wkradł się pośpiech, a jak wiadomo nie jest on dobrym doradcą. Tym razem nasz zespół zarówno przy remisie, jak i prowadzeniu 1:0 grał swoje, wiedząc, że różnica klas jest zbyt duża, by obraz gry diametralnie się zmienił. W związku z powyższym - pochwała numer trzy za nie cofanie się do obrony po zdobyciu prowadzenia. To typowo polski nawyk - wyjście na prowadzenie i oddanie inicjatywy rywalowi. Arka wczoraj była pazerna na bramki. Zdeterminowana by odesłać rywala na południe Polski z bagażem kilku bramek. Obraz gry przez cały mecz był identyczny, bez różnicy czy na telebimie widniał remis czy Arka prowadziła jedną, a później dwiema bramkami. Wyjątkowo zdeterminowany był też Piotr Tomasik, który w ostatniej akcji meczu, widząc leżącego gdzieś na połowie Arki kolegę z drużyny nie wykopał piłki w trybuny (co pewnie zakończyłoby mecz), ale ruszył w pole karne gości, rozegrał pięknie klepkę z Michałem Szubertem i wypracował rzut karny. Dał trenerowi sygnał, że ma rację, przesuwając go na końcówki meczów do drugiej linii. Pochwała numer cztery - za grę do końca.

Tomasik to w ogóle osobna historia. Właściwie obok niego można dopisać nazwisko Pruchnika - we wczorajszym meczu najlepszego piłkarza Arki. Człowieka, który dzielił i rządził w każdym fragmencie boiska. Obaj zanotowali po przejęciu zespołu przez trenera Pawła Sikorę niebywały progres. Są w takim gazie, że wygrywają praktycznie każdy pojedynek, grają na bardzo wysokim procencie celnych podań i ich wpływ na grę Arki jest ogromny. Pamiętamy jak po wiosennym meczu w Świnoujściu Pruchnik był w centrum uwagi kibiców. Obiecał wówczas poprawę gry i walkę w każdym meczu. Słowa dotrzymał - szacunek. Wczoraj obu zawodnikom przypisaliśmy po asyście - w tym miejscu krótkie wyjaśnienie. W naszym mniemaniu asysta to nie tylko ostatnie podanie, ale wypracowanie bramki, kluczowy udział w jej zdobyciu. To znaczy za asystę uznajemy zarówno strzał Pruchnika, dobity przez Aleksandra, przy bramce na 1:0, jak i wypracowanie karnego przez Tomasika. Akcja "Tomasa" z Szubertem była jedną z kilku ozdób tego meczu. To idealny przykład jak powinien funkcjonować cofnięty napastnik. Brawo dla "Szubiego". Wyniki głosowania na "Man of the match" pokazują, że wkład Tomasika i Pruchnika jest często mocno niedoceniany, dlatego warto podkreślić w tym miejscu ich rolę. Pochwała numer pięć dla trenera za trafne zmiany - Rzuchowski zdobył bramkę, Szubert miał spory wkład przy rzucie karnym, a i Glauber zanotował udane wejście.

mazzano