Anglia – Polska
Wembley, 15.10.2013


Na mecz Anglia - Polska my, jako Arka Gdynia, postanowiliśmy się zmobilizować w starym, dobrym stylu. Jak pokazał czas nie tylko zresztą my.

Mimo, iż czasy świetności naszej kadry minęły wraz z końcem ery "Spoconego Janka" z ŁKS-u jakoś nikt z nas nie przejmował się ostatnimi jej wynikami. Wiadomo też było, że na trybunach nigdy już nie będzie na kadrze tak jak było za czasów jej meczów na Stadionie Śląskim, w Zabrzu, czy też na starym stadionie Legii. Chociaż wyjazdy takie jak chociażby Bratysława to też już melodia odległej przeszłości, to mecze z dumnymi (według nich samych) Synami Albionu, niezależnie od tego gdzie są grane, wciąż jednak wywołują ciśnienie.

Ostatnimi czasy jak wiadomo coś na kadrze się poprawiło poprzez udostępnienie normalnym kibicom sporej puli biletów, dzięki czemu znów możemy dopingować i siedzieć w kumatym gronie, oddzieleni od agresywnych fanów Justyny Kowalczyk. Na ten mecz nasze Stowarzyszenie Kibiców zamówiło 113 biletów, które w zdecydowanej większości przeznaczone były dla nas, kibiców Arki. Kilka, może kilkanaście trafiło do naszych zgód. Myślę jednak, że przyjęcie naszej liczby jako stówka będzie najbliższe prawdy.

Pierwsi kibice Arki zaczęli ściągać z Polski i pozostałych zakątków Europy już od poniedziałku rano. Noc poprzedzająca mecz, jak to w przypadku kibiców bywa, upłynęła na grubych imprezach w różnych hotelach oraz w różnych londyńskich pubach.
Pierwszą oficjalną zbiórkę mieliśmy zaplanowaną w dniu meczu już od wczesnych godzin porannych w jednym z pubów w samym sercu Londynu. Jako, że picie piwa w tym kraju jest ponoć tak popularne jak picie herbaty w Polsce, postanowiliśmy w tym aspekcie utożsamić się z kulturą kraju, w którym przebywaliśmy. Przez zbiórkę przewinęło się około 40 osób (tyle było nas chyba w kulminacyjnym momencie). W pubie pojawiły się też dwie grupki angielskich casuals, ale widząc naszą liczbę, wymiary naszych konstrukcji i to, że czujemy się jak u siebie w domu postanowili udawać, że nas nie zauważają. Mimo tego, że głośno rozmawialiśmy, rozsiedliśmy się jak u cioci na imieninach, to trzymaliśmy jednak klasę. Wiadomo chodziło o to, aby białe kołnierzyki z pobliskich "offisów" przychodzące na lunch nie myśleli, że Polacy to buraki. Jak się później okazało chyba jednak nie warto było.

W kraju, który ma obsesję na punkcie rasizmu, kraju w którym widzi się go wszędzie, to właśnie my summa summarum staliśmy się jego ofiarami. Kiedy większość z nas już się rozeszła i zostało nas niecałe 10 osób zostaliśmy poinformowani najpierw przez obsługę, a potem przez murzynków stanowiących ochronę lokalu, a na koniec i przez normalnych piesków, że nie będziemy dłużej tutaj obsługiwani. Na pytanie czemu usłyszeliśmy, że "Home Supporters Only". Fajnie, tylko czemu takiej informacji nie było tam od rana jak się pojawiliśmy? Generalnie chcieli z nas zrobić głupków i jedni argumentowali przez drugich, że nas nie wyrzucają, no ale nic zamówić już nie możemy. Być w pubie i siedzieć nic nie pijąc i nie jedząc to tak jak iść w Polsce do burdelu tylko po to aby napić się piwa 0.33l za 15 zł. Dziękujemy, nie dla idiotów.

Jako, że i tak zbliżała się godzina, w której trzeba było się zawijać na drugą zbiórkę, bez żalu opuściliśmy ten pub, dając oczywiście do zrozumienia co sądzimy o angielskich rasistach i udaliśmy się na drugą właściwą już zbiórkę. Drugie party zostało zorganizowane przez Biuro Podróży Wielka Triada z siedzibą w UK. Pub, w którym to miało miejsce został zaplanowany nieprzypadkowo i bardzo fachowo. Było to takie zadupie, że nawet w kraju, w którym kamer nie ma chyba tylko w kiblach (jeszcze) i mimo jakichś 200-250 osób nie pojawił się tam przez całą naszą bytność (jakieś 2,5 h) ani jeden policjant. Ta impreza ze względu na wspomnianą wyżej liczbę osób, trudną do ustalenia jednoznacznie, była bardzo grubą imprezą. Były tam śpiewy, polskie piwo donoszone całymi paletami - pite w przylegającym do pubu ogródku, momentami zbulwersowana śpiewami i faktem posiadania własnego alkoholu obsługa pubu, ale zasadniczo jak na takie imieniny w dużym gronie przystało, też było kulturalnie. Warto nadmienić, że 1-2 osoby po pierwszej imprezie nie były w stanie dotrzeć na drugie balety.

Na imprezie i w późniejszym wspólnym imponującym przemarszu oprócz naszej 100 osobowej grupy obecni byli: Cracovia, Lech Poznań, KSZO Ostrowiec, Gwardia Koszalin, Polonia Bytom, Sandecja Nowy Sącz, Czarni Jasło. Liczb nie jesteśmy w stanie stwierdzić, poza tym, że Arki było tam najwięcej. Niektórzy mogliby zapytać skąd możliwa taka mieszanka w jednym miejscu? Generalnie poza naszymi oczywistymi zgodami, 2 pozostałe kluby są to ekipy, do których gdybyśmy musieli wybierać jest nam bliżej niż dalej. Zasadniczo jednak jak wiadomo na kadrze obowiązują inne zasady niż na lidze, a na Emigracji obowiązują też lekko inne zasady, także dlatego nasi przyjaciele zapraszali swoich przyjaciół, ci natomiast swoich i nikomu to nie przeszkadzało.

Nasz pochód przypominał trochę scenerię z filmu Football Factory. Odludne industrialne tereny, kładki, mosty, wąskie uliczki między typową angielską wiktoriańską zabudową, a do tego podczas całej trasy przemarszu aż do dzielnicy Wembley zero policji, i prawie jakiejkolwiek żywej duszy. Im bliżej Wembley, trend ten oczywiście zmieniał się i robiło się trochę ludniej. Podczas przemarszu odpalamy kilka rac, wydajemy z siebie kilka okrzyków i raczymy się wciąż piwkiem którego było tyle, że jeden wciskał go drugiemu. Nasz pierwotny plan był taki, że mamy iść kilkanaście minut po czym mieliśmy wsiąść w autobus/autobusy piętrowe i dalej udać się na Wembley. Zmieniliśmy jednak zdanie ponieważ na tej linii jak się okazało zamiast piętrowych autobusów były normalne, a do tego krótsze niż standardowe, także na pewno nie zawitalibyśmy na dzielnice w jednej grupie i cały efekt by spalił. Tym samym nasz pochód trwał godzinę zamiast planowanych pierwotnie 15 minut.

Samo Wembley gdyby nie piękny i okazały aczkolwiek w stylu modern stadion jest podobnie jak i cały wschodni Londyn jedną z najbiedniejszych i najmniej ciekawych dzielnic stolicy. Typowy mieszkaniec Wembley wygląda tak i zajmuje się tym czym ten wesołek w filmiku, który polecam obejrzeć:



Mimo iż ten jest z okolic stadionu West Ham United, który jak wiadomo leży we wschodnim Londynie, a Wembley w północno-zachodnim, to w tym przypadku różnica w rezydentach obu dzielnic żadna. Gdyby nie wspomniany stadion i mecz, należałoby to miejsce, w którym język o brzmieniu podobnym do angielskiego usłyszeć tylko na wyraźne żądanie omijać z daleka nie chcąc popaść w depresję. Jako ciekawostkę podam, że w ten dzień odbywały się tutaj także muzułmańskie modły w jednym z meczetów, tym samym w ciągu dnia była tutaj inwazja kobiet (i nie tylko) o wyglądzie czołgów. Jak to dobrze, że my w Polsce mamy inaczej.

Idąc na mecz nie wiedzieliśmy tak na prawdę co się wydarzy, ponieważ opinie przed tym meczem były różne, a wiadomo, że przy takiej ilości i mieszance fanów nawet mimo układu nie trudno o iskrę zapalną. Do tego dochodzili oczywiście jeszcze miejscowi. Oni, tak jak i my Polacy, w ostatnich latach z przyczyn nie zawsze od siebie zależnych odpuścili chuligańsko kadrę i na pewno można spotkać się z bez porównania ciekawszym towarzystwem od nich na meczach ich klubów niż na kadrze. Mimo wszystko jak się chce to zawsze można i tutaj spotkać kogoś komu można sprzedać kopa na głowę, lub takowego odebrać. Przy jednej ze stacji metra nieopodal Wembley natknęliśmy się na wychodząca z niej grupę około 40 nieprzypadkowych osób. Okazało się, że to była Stal Bielsko Biała wraz ze swoja zgodą Miedzią Legnica. Być może był z nimi jeszcze ktoś ale w/w stwierdzono po koszulkach. Obie grupy stają, mierzą się wzrokiem, chwila konsternacji ponieważ nie dla wielu z nas takie sytuacje są codziennością (nie ukrywajmy, to był od lat tak liczny i tak daleki wyjazd Arki na kadrę) do tego z innymi regułami niż w świecie ligowym. Po chwili decydujemy jednak wspólnie (my i oni), że jedni idą prawą stroną ulicy, drudzy lewą i nie wchodzimy sobie w drogę. Czyli zasadniczo sytuacja taka jak miała miejsce w ten dzień pomiędzy wszystkimi polskimi kibicami. Układ na kadrę. Oczywiście były jakieś małe tarcia pomiędzy poszczególnymi osobami z poszczególnych klubów, ale nie było to nic poważnego. Nie można nagle wymagać aby wszyscy zaczęli się kochać. Nikt nie chce żyć w spedalonym peace świecie.

O samym meczu nie ma zbytnio co pisać, wiadomo, że Jan Domarski bramek Anglii już nie strzela. Każdy wiedział, że eliminacje są już przegrane i mało kto jechał tam chyba dla samej piłki. Przynajmniej tak było u nas. Ludzie jechali dla imprezy, dla spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi, dla zobaczenia stadionu, Londynu i ogólnie dla przeżycia fajnej przygody. Byli nawet tacy, którzy nie weszli na sam mecz nie chcąc stać koło fanów obwieszonych kilkoma szalikami i z czuprynami w barwach Polski ala Marouane Fellaini.

Z około 20 tys. obecnych na meczu Polaków, bo chyba na tyle można nas określić, skład jak to przy takiej liczbie, wiadomo mocno mieszany. Byli przedstawiciele chyba wszystkich polskich ekip, ale do tego duża liczba fanów sportów zimowych rodem z Zakopanego. Cieszy jednak, że nie zaobserwowano polskich emigrantek ze swoimi pakistańsko - hinduskami partnerami życiowymi, co zaobserwowano niestety podczas meczu kadry w Dublinie. Kilku przysłowiowych Mieczysławów i Waldemarów wychodzących po meczu stroną od Wembley Way, która przeznaczona była z założenia dla fanów angielskich (tak jak Wembley High Street dla polskich), dojebali angielscy chłopcy. Generalnie jednak w starciach polsko-angielskich kiedy spotykały się odpowiednie grupy, zawsze górą byli Polacy. Kilka takich spotkań różne ekipy odnotowały, ale ogólnie można stwierdzić, że było spokojnie. Tylko 36 aresztowanych, z czego 35 to Polacy (tutaj znowu spotykamy się z niepokojącym zjawiskiem rasizmu wobec Polaków w kraju, który bardzo z nim walczy, a zarazem pielęgnuje emigrantów z Azji, Afryki i innych światowych metropolii).

Z dziennikarskiego punktu widzenia należy wspomnieć jeszcze o tym, iż podczas naszego pochodu już w okolicach stadionu próbowały nas ukąsić miejscowe "ryże chujki" oraz ich ochroniarki, ale obydwie z tych grup będą bardzo niemile wspominały spotkanie z polską wycieczką zwiedzającą Londyn.

Mamy też nadzieję, że sąsiadki z klubu, który rozgrywa swoje mecze na Stadionie Rugby w Gdyni (a rozgrywał we wcześniejszych latach na boisku treningowym) nie poczuły się urażone tym, że ich flaga musiała ustąpić miejsca naszej ze względu na to, iż późno przyszliśmy na stadion i było na nim ciasno. Cóż, takie jest życie. Zupełnie jak w dżungli, wygrywa zawsze silniejszy. Podsumowując cieszy bardzo nasza liczba, cieszy liczba całej naszej koalicji stworzonej na ten mecz, a niejednemu z nas przypomniały się stare dobre wyjazdy z lat 90-tych kiedy widział dawno niewidziane twarze. Ostatni kibice Arki opuścili Londyn w środę, dzień po meczu.



Arka Gdynia Polska Północna