Poznał świat futbolu z całym jego inwentarzem. Miał bliski kontakt z gwiazdami polskiej piłki, sędziami i różnej maści działaczami. Tarasiewiczowi wysyłał whisky, a po Szwocha jechał z pełnym bagażnikiem do Czerska. Dzisiaj patrzy na to wszystko z dalszej perspektywy, co nie znaczy, że nie ma o czym mówić. Wręcz przeciwnie. Zapraszamy do świata, gdy Arka była jeszcze bogata i tydzień w tydzień grała z najlepszymi w Polsce.

Od Twojej pracy w klubie minęło kilka ładnych lat. Wywiad dla naszego magazynu też pewnie mało kto już pamięta. Co u Ciebie słychać?

Powiem Wam szczerze, że stałem się typowym niedzielnym kibicem i bardzo mi z tym dobrze. Głównie przez pracę, bo rzadko bywam w weekendy w Gdyni, ale też stwierdziłem, że szkoda moich nerwów. Z kumplami chodzimy na „Tory” sektor G, oglądam teraz to wszystko z zupełnie innej perspektywy i jest mi z tym naprawdę bardzo dobrze!

I jak z niej widzisz to, co się dzieje w Arce?

Gramy w prowincjonalnej I lidze, którą się nikt w kraju nie interesuje. Klub ma swoją atmosferę, paru niezłych zawodników, ale nie jesteśmy żadną potęgą, żeby oczekiwać nie wiadomo czego. Z zewnątrz wygląda to moim zdaniem nie najgorzej.

To skąd się biorą te nasze oczekiwania? Jakbyś przeszedł się po stadionie i spytał stu kibiców, to osiemdziesięciu powie Ci, że należy nam się piąte albo siódme miejsce w ekstraklasie.

Gdyński charakter… Od początku istnienia Gdyni, jej mieszkańcy byli przekonani o wyjątkowości miasta i tak zostało do dzisiaj. Ale co poza tym? Jeden Puchar Polski i 12 sezonów w ekstraklasie. To dużo na tyle lat istnienia klubu?

Puchar Polski zdobywało wiele klubów, nawet Miedź Legnica.

Z którą niedługo odpadniemy, zobaczycie. Ci, co mnie znają wiedzą, że jestem dobry w krakaniu (śmiech). Puchar Polski to okazja na przejście do historii, na wielkie derby w finale, ale nie widzę tego. Pewnie wystawimy połowę rezerwowych i tyle będzie z naszych marzeń.

W klubie na pewno jest większe parcie na awans. Wiele osób już ma dość tego folkloru I ligi.

Nie dziwię się, że jest ciśnienie. Kolejny sezon w I lidze zapewne rozpocznie rozkład klubu i obierzemy kierunek na niższą klasę. Ale powiem wam szczerze, że lubię tą naszą I ligę. Nie ma drugiej tak śmiesznej i pociesznej ligi jak ta. Dramatycznych widowisk i ładnych bramek nie brakuje. Taki mecz jak z Chojniczanką na naszym stadionie oglądało się świetnie. W pierwszej połowie zęby same wypadały, od tego co nie-działo się na murawie, ale druga połowa i końcówka? To jest to! Tak naprawdę oglądam tylko polską piłkę i ligę angielską. Znajduje w nich wszystko, czego szukam w futbolu.

W Arce spędziłeś kilka lat. Poznałeś ten klub od podszewki.

Pojawiłem się w klubie w sierpniu 2007, czyli w drugoligowym sezonie po degradacji. Takiego burdelu jaki był wtedy, to chyba nigdzie nie było. Ale była też wielka podnieta i różowe okulary. Z jednej strony ogromne pieniądze w drużynie, a organizacyjnie jeden wielki burdel. Zero decyzyjności, nie można było nawet pierdnąć bez pozwolenia „góry”. Chore czasy.

Miałeś przynajmniej chęci do pracy.

No miałem, miałem. Chyba aż za dużo. Ehh, jaki ja byłem głupi… Przychodząc myślałem, że będzie ekstra. Że dużo się nauczę, że będę mógł stworzyć nową stronę internetową, program meczowy i wiele innych rzeczy z zakresu PR. A robić musiałem wszystko. Raz byłem sekretarką dyrektora sportowego, raz magazynierem, raz kierowcą, zaraz kimś innym. No i dwa razy odpowiadałem za przygotowanie dokumentacji licencyjnej. Nieźle, co? Za pierwszym razem mieliśmy to wykonać z "Potarem" za dodatkową nagrodę. Licencję dostaliśmy raz dwa, a na kasę czekaliśmy ponad pół roku. Po 1500 na łeb, fortuna. Okej, na początku rozumiałem to. Degradacja, chaos, najważniejsze wrócić do Ekstraklasy i później na pewno to wszystko się ułoży. Myśmy nawet nie mieli oferty sponsorskiej, a kiedy z "Potarem" ją przygotowaliśmy i wydrukowaliśmy teczki-ofertówki, które kosztowały z 2500 PLN to zrobiła się afera i niemalże nam to z pensji odliczali.

Na zgrupowanie Arki do Kaiserau poleciałem za swoje pieniądze, żeby udowodnić w klubie, że relacja ze zgrupowania jest potrzebna, zwiększy ilość wyświetleń na stronie, co później będzie przydatne przy tworzeniu nowych ofert sponsorskich itp. Poza tym była to strona oficjalna ekstraklasowego klubu, na którą słusznie wielu kibiców narzekało. No więc zapłaciłem za bilety, za jakiś motel i kilka dni sobie rzeźbiłem. Ostatecznie przez pogodę Arka przeniosła się do Turcji, a ja musiałem przebukować bilety, co mnie wyniosło 120 euro. Na tamte czasy to był mój miesięczny czynsz za mieszkanie. Towarzystwo miałem doborowe, bo eskortowałem do Gdyni Longinusa Uwakwe. Jestem ciekawy, ile on miał wtedy lat? Dodać również należy, że na ten wyjazd wziąłem bezpłatny urlop. Jak sami widzicie, byłem bardzo naiwnym młodzieńcem (śmiech).

Chciałeś się pokazać.

Tak, myślałem, że ktoś to doceni, powie: „zobaczcie, warto w tego gościa zainwestować”. Najgorsze było to, że nikt nie chciał wykorzystać potencjału chłopaka, który miał dużo zapału do pracy. No, ale nie miałem prokomowskiego rodowodu, byłem „człowiekiem Potara” i zawsze wszystko było na nie. Pewnie, święty nie byłem. Zaliczyłem nie jedną wtopę, ale nie ma nic w tym dziwnego skoro wszystkiego musiałem uczyć się sam. Po jakichś dwóch latach zaczął się zjazd, bo wiedziałem, że nic dobrego mnie tu nie czeka i frustracja rosła.

Później zmieniła się ekipa rządząca i ten zapał Ci chyba szybko minął.

W pewnym momencie byłem nawet złodziejem, który kradł gadżety. Pamiętacie te flagi na kiju, odznaki i naklejki-herby, które były dodawane do biletów i rozdawane podczas różnych akcji. Nawet odbyła się komisja śledzcza, przesłuchanie. Miałem do czynienia z dobrym i złym policjantem. Jaja jak berety. Przestałem się łudzić, że cokolwiek się zmieni. Wszystko mnie wkurwiało dookoła. Zarząd, wyniki drużyny, kibice. Pod koniec 2008 roku pierwszy raz pomyślałem o odejściu i żałuję do dzisiaj, że nie zrobiłem tego wtedy. Ale samemu odejść z Arki nie jest łatwo...

Pozostało Ci coś z tamtych czasów? Może jakieś kontakty z piłkarzami?

Mam cały czas kontakt z Przemkiem Trytko, widzieliśmy się, jak był ostatnio w Gdyni. Z pełnym szacunkiem dla Łukasza Jamroza bo serducha mu nie można odmówić, ale ciężko mi zrozumieć, dlaczego Przemek nie gra u nas. Czasami gdzieś tam spotkam chłopaków z dawnej Młodej Ekstraklasy. Szkoda, że się nie poprzebijali.

Wielu było takich, których potencjału nie wykorzystaliśmy.

Nie wiem dlaczego w Arce nie potrafili się z charakternymi zawodnikami dogadać. Najlepszy przykład to Mirko Ivanovski, do którego nikt nie umiał dotrzeć. A umiejętności miał jak na naszą ligę ogromne. Gdzie gra dzisiaj? Marcin Budziński, taki grajek. Nie ma chyba bardziej specyficznego zawodnika w polskiej lidze, a umiejętności przecież naprawdę duże. "Kowala" też odpalono bez mrugnięcia okiem. Chłopak stąd, zawsze solidny, mało kontuzji. Przecież to byłby drugi „Uli”!

Za Twoich czasów w Gdyni grały autentyczne gwiazdy. Ludzie ich rozpoznawali na ulicach.

Można mówić o Stawowym wszystko, ale za niego graliśmy momentami taką piłkę, że ludzie czekali cały tydzień na mecz. Z Cracovią 4-2. 5-1 z Łęczną, 3-1 z Lechem... te mecze każdy chyba pamięta. Na początku za Michniewicza to samo, szkoda, że później się zacięło i Czesiu poleciał. Ława, Mazurkiewicz, Karwan, Żuraw... no było tu paru grajków.

Tylko jakim kosztem taki skład tu powstał?

Każdy wie, że to były ogromne pieniądze jak na ówczesną drugą ligę. Tym bardziej nie mogę przeboleć, że taki potencjał finansowy w ogóle nie został poparty jakąkolwiek organizacją pracy. Kupa forsy z jednej strony, a z drugiej... też kupa. To nie miało prawa zadziałać, czy naprawdę kibicom ani przez chwilę nie było dziwnie kiedy śpiewali „tu na razie jest ściernisko, ale będzie Liga Mistrzów...”? W trzy lata przecież haha. To chyba lepsze niż 100 milionów Wałęsy haha.

Późniejsze konsekwencje to długoletnie procesy.

Powiem Wam szczerze jedną rzecz. Nie byłoby tych procesów i awantur, gdyby piłkarzy nie traktowano tu później jak bydła. Podpisałeś kontrakt? Płać. A, że kontrakty były tak skonstruowane a nie inaczej, to każdy z tego powyciągał ile się da. Czy jest w tym coś dziwnego? Jak dla mnie, kompletnie nic. O wielu zawodnikach gadało się jak najgorzej, że są tacy i owacy, bo pozywają klub, a mają takie wielkie pensje! Gdybyś był przeciętnym piłkarzem, a ktoś by ci dawał dużą pensję, to byś odmówił twierdząc, że nie zasługujesz?

Kibice też mieli za złe zawodnikom, że podali Arkę do sądu, ale pamiętajmy o całych okolicznościach. O tym, że z nimi nikt nie chciał rozmawiać, nawet jak proponowano bardzo korzystne dla klubu ugody. Za tamtych czasów, każdy kto przestawał pracować w Arce, stawał się nagle szczęśliwym człowiekiem. Tak niezdrowa atmosfera tu panowała. Pewnie, że nie każdy piłkarz był święty. Wszędzie są ludzie normalni i pazerne cwaniaczki, ale trzeba pamiętać, że nie wszystko jest czarne albo białe.

Twoje zwolnienie chyba też było dobrym odzwierciedleniem tego bałaganu.

Długa historia. Miałem być zwolniony już o wiele wcześniej, ale... zmienił się zarząd. Wróciłem ze zwolnienia lekarskiego, nie byłem już rzecznikiem i niby miałem być w Biurze Prasowym. W rzeczywistości wyrok był po prostu odroczony. Od dłuższego czasu marudziłem o podwyżkę. Po trzech latach fajnie byłoby zaokrąglić pens do 2000 PLN. No, ale w efekcie dostałem... wypowiedzenie haha. Dobra odpowiedź, co?

Nie dogadywałem się już z nikim. Irytował mnie tam już każdy: dyrektorzy, rzecznik, prezes. Jeszcze ta cała akcja z próbą kupienia kibiców koszykówki. Żenada, o czym mówiłem głośno. Jak łatwo się domyślić, nie wzmacniało to mojej pozycji... No i tak się skończyła moja przygoda z Arką, która od samego początku skazana była na niepowodzenie.

Byłeś też w konflikcie z Piotrem Wesołowskim.

Tak, duża była jego niechęć wobec mojej osoby. Ale nie ma co rozwijać tego wątku. Dzisiaj to kompletnie nic nie znaczy. Było, minęło. Największy żal miałem jednak do Piotra Burlikowskiego, za to jak zachował się wobec mnie pod koniec jego pobytu w Arce.

Z którymś z piłkarzy też miałeś zatargi?

Paweł Weinar skarżył się Burlikowskiemu, że „ten Paciorek to mi w gazetce klubowej ciągle niskie noty wystawia” (śmiech). Poza tym to nie, z piłkarzami raczej wesoło było, kiedy wpadali do biura. Kilku zawsze musiało przejść przez nasz azbestowy pokoik i powygłupiać się trochę.

Wracając do Twojej funkcji rzecznika. Na Weszło kiedyś często pisali, że rzecznik ma przejebane, bo się o wszystkim dowiaduje ostatni i w gruncie rzeczy nie wie za bardzo, co się dzieje w klubie.

Tak było. Ile to razy dzwonili do mnie dziennikarze z pytaniem o jakąś informację, którą mieli szybciej ode mnie? Za moich czasów nie było w Arce kompletnie przepływu informacji, nikt się w ogóle nie interesował polityką informacyjną, budową silnej strony internetowej, marketingiem. Teraz marketing wygląda o wiele lepiej, bo są jakieś środki na promocję. W dodatku to „branża” prezesa, więc wie, co w trawie piszczy. To jest najzabawniejsze. Kiedy była wielka kasa w klubie, nikt nie chciał dać ani złotówki na promocję.

W pamięć z tamtego okresu zapadł Ci chyba trener Ryszard Tarasiewicz?

Tak, pamiętna sytuacja kiedy dostał w ucho, po tym jak go odesłano na trybuny. Po tej akcji powiedział mi, że jego mogą obrażać, lżyć jak chcą, ale jak ktoś mu rodzinę bluzga, to on zawsze odpowie. Wysłaliśmy mu po meczu whisky kurierem. Nie odpisał czy smakowało.

Wspomniałeś o stronie oficjalnej, którą zresztą tworzyłeś niemal od początku. Pamiętasz początki Arki w internecie?

W 1998 roku powstała strona „Jerzyka” z Rumi, a chyba rok później protoplasta dzisiejszych Arkowców czyli arka.esoccer.com, założona przez "Gisbourna" i współredagowana przez "Kozła". Oni właśnie stworzyli pierwsze forum kibiców Arki. Teraz mi się to wszystko rozmywa, ale stara wersja Arkowców działała bodajże od 2003 roku... Rok, a może dwa wcześniej ruszyła pierwsza wersja strony oficjalnej, którą zaczął prowadzić Kozioł. Zapytał czy nie chciałbym pomóc. No i zacząłem moją karierę od relacji z meczów rezerw Arki z Kolbudami i tym podobnych. Naprawdę, giganci polskiej piłki (śmiech). Potem do składu dołączyli "Mocny", "Skubi"... kurde, to nie było tak dawno, a wszystko mi się już myli. Może Skubi coś sprostuje?

Trochę tych stron było...

Jeszcze strona „Kopanka” przecież, gdzie były zawsze najszybciej wszystkie informacje. A potem Stawowy musiał mu poświęcić kilka minut na pamiętnej konferencji po meczu z Wisłą Płock. Pamiętacie to kazanie? (śmiech). Dzisiaj Arkowcy są naprawdę na bardzo dobrym poziomie. W skali kraju można powiedzieć, że taka nieoficjalna strona to ewenement.

Na studiach poznałeś zdaje się znaną postać z pewnej strony ogólnopolskiej.

Kończyłem studia ze znanym w świecie kibiców „Bombą”. Kiedyś po zajęciach zaczęliśmy gadać, kto skąd jest, kto za kim i tak dalej. No i on mówi w pewnym momencie „Jestem Bomba”, ja się upewniam „ten Bomba?!”. Na co on z nieskrywaną dumą: „tak, wszędzie widzę mnie znają”. To była chyba pierwsza sytuacja w Polsce, gdzieś ktoś poznał kogoś po ksywce z internetu (śmiech).

Z anegdotek wiemy, że masz jedną wyjątkowo na czasie, bo związaną z dzisiejszą gwiazdką Arki, Mateuszem Szwochem.

Czesław Boguszewicz kiedyś mnie zawołał i mówi: „Krzysztof, pojedziesz do Czerska zawieźć ekwiwalent i piłki za takiego chłopaczka”. Wsiadłem w mojego starego forda i pojechałem tym pierwszym otwartym odcinkiem A1. Nie miałem wtedy jeszcze GPS-a, to wydrukowałem mapę z internetu, którą trzymałem w ręku. I szukam tego stadionu Borowiaka. W końcu dotarłem, zajeżdżam na takie typowo LZS-owskie obiekty i wchodzę do takiej piwniczki.

Sam jechałeś?

Tak. Wchodzę do tego bunkra, a tu wiecie – siedzi kilku „działaczy”, wszyscy jarają szlugi, nadymione, atmosfera pełna nieufności. Przedstawiłem się i powiedziałem, że przyjechałem z Gdyni się rozliczyć. Jeden z nich pyta od razu, gdzie są piłki. No to podszedłem z takimi dwoma chłopaczkami po te piłki do samochodu, wracamy i działacze im każą sprawdzić czy piłki są oryginalne.

Zgadujemy, że sprzęt nie był najwyższej klasy?

Piłki odbierałem od Jacka Dziubińskiego. Były to takie treningówki Lotto, raczej średnia półka. No i tych dwóch pokazało działaczom, że OK, że wszystko w porządku i można przystąpić do dalszej fazy. Wyjąłem ten ekwiwalent, to było chyba 2600 zł. Każdy działacz po kolei przeliczył forsę. Zadowoleni, że wszystko się zgadza.

Taki sukces trzeba chyba oblać?

Dokładnie. Panowie zaproponowali, żebyśmy uczcili to „setkowym”. Oczywiście musiałem odmówić, bo przecież zaraz miałem wracać, a poza tym nie piję alkoholu. Muszę przyznać, że panom działaczom się to bardzo nie spodobało. Ale pamiętam co powiedzieli na końcu: „tylko dbajcie tam w Gdyni o Mateusza, bo wyrośnie Wam kawał zawodnika”. Czekamy na sprawdzenie przepowiedni. Co do przepowiedni i alkoholu to „Książę Pomorza” czyli Henryk Klocek kiedyś mi powiedział: "młody, ty fajny jesteś, ale nie pijesz, więc kariery w piłce nie zrobisz". Jasnowidz! (śmiech)

To zapewniłeś Borowiakowi tydzień dobrej zabawy.

Na pewno jakiś integracyjny wyjazd do Tucholi się odbył (śmiech). Ale poważnie to nie ma się co śmiać, bo tak powinna cały czas funkcjonować Arka. Takich Szwochów jest w okolicy podejrzewam więcej, tylko trzeba ich odszukać. Przy okazji pozdrawiam Mateusza, bo nigdy nie mieliśmy okazji się poznać. Cieszę się, że moja wyprawa w Bory Tucholskie nie poszła na marne.

Na koniec, jeśli można, chciałbym pozdrowić Potara, Pawła Bednarczyka i Gosię Korus. Pracować z nimi to była największa przyjemność.

Rozmawiali: mazzano, niko, TB99