2 maja 2017 roku. Miną lata, a każdy kibic Arki tę datę wymieni obudzony w środku nocy, tak jak datę narodzin dziecka czy ślubu. Krzysiek Sobieraj na gorąco mówił, że występ w takim meczu to marzenie z dzieciństwa każdego chłopaka, który ugania się za piłką. Według mnie udział w takim spektaklu to chyba jeszcze większe marzenie każdego kibica, który w wieku kilku, kilkunastu lat trafia na stadion po raz pierwszy. Gdy Luka Zarandia w 111. minucie po genialnym rajdzie przez pół boiska podwyższał na 2:0 miałem irracjonalne myśli. Pierwsze co mi się przypomniało w tym momencie to 1:2 z... Okocimskim Brzesko i 0:2 z ROW-em Rybnik. Sezon 12/13 albo 13/14, nie chce mi się nawet sprawdzać. Jestem pewien, że żaden kibic Legii czy Lecha nie zrozumie tego, co czuli Arkowcy po golach Siemaszki i Zarandii. OK, to była chociaż 1. liga, a przecież wielu starszych kibiców spędziło szmat kibicowskiego życia, tułając się po Papowach, Piechcinach i innych trudnych do zlokalizowania miejscowościach. Papowo -> Stadion Narodowy -> Mediolan? Eindhoven? Wiedeń? Czemu nie, dziś wolno marzyć każdemu. Przypadek Arki powinien dać kopa ambitnym piłkarzom, którzy rozumieją, że kariera jest krótka, a do historii przechodzi się tylko medalami i trofeami.

 

Tego, co przeżyliśmy na Narodowym nie zabierze nam już nikt. Osobiście nie znam żadnego kibica, który tego dnia został w domu. To było jak pospolite ruszenie z dawnych czasów. Kto żyw, do Warszawy! Jechali młodzi, jechali starzy, jechali weterani, emigranci i 7-miesięczne dzieci. Współczuję tym, których z różnych względów zabrakło na Narodowym i myślę, że oni najlepiej czują, że ich kibicowskie CV będzie wybrakowane. Słyszałem o wielu osobach, które specjalnie na mecz przyleciały z Australii, z Chicago czy z dalekiej Azji. Szacunek. Los wynagrodził Wam to poświęcenie i wiarę, że 2 maja wydarzy się coś wielkiego. I chociaż piękny sen może przerwać w poniedziałek brutalna, ligowa rzeczywistość, niech on na razie się nie kończy. Kolejna faza już w sobotę, na legendarnej "Górce" przy Ejsmonda. Tam też obecność jest obowiązkowa!

Po takim meczu jest mnóstwo rzeczy do nadrobienia. Od kilku godzin czytam, oglądam, przewijam. Wśród całej masy opinii i artykułów skazujących Arkę na klęskę, wyjątkowo spodobał mi się luźny komentarz serialowego aktora Marcina Mroczka. Przewidział wszystko idealnie. Paradoksalnie, zwykli kibice często rozumieją piłkę i jej uroki, znacznie lepiej niż eksperci i byli piłkarze. Chociaż i ta teoria mogłaby legnąć w gruzach, gdy prześledzić pesymizm panujący wśród forumowiczów. Tam nastroje są zawsze jak ostatni mecz - od ściany do ściany. A ostatnie występy optymizmem faktycznie nie napawały. Tym bardziej doceniam osiągnięcie Arkowców. Być skazanym przez wszystkich na klęskę i nie poddać się, walczyć do upadłego w stanie totalnego oblężenia - chapeau bas. Drużyna bez charakteru by się poddała już w tunelu na boisko.

120 minut na Narodowym to oczywiście żadna wypadkowa sportowej i organizacyjnej siły Arki Gdynia. By nawiązać walkę z dużo bogatszym rywalem, musiały zostać spełnione trzy warunki - mądra taktyka, dużo szczęścia i dobry dzień naszego zespołu. Każdy z nich zafunkcjonował, ale trzeba stąpać twardo po ziemi i zdać sobie sprawę, że Arka takich meczów wygrałaby może 2 na 10. Rola działaczy, trenerów i całego środowiska, by na fali entuzjazmu, wzmocnić klub i sprawić, by na kolejny taki dzień kibice Arki nie musieli czekać równie długo. Nie mam na myśli wyłącznie nowych nazwisk na liście płac, chociaż skuteczność transferów to bezwzględnie jeden z priorytetów do poprawienia. W Gdyni brakuje przede wszystkim boisk do treningów, napływ nowych, utalentowanych zawodników został gwałtownie zahamowany, a to przecież ludzie stąd - Rafał Siemaszko, Michał Marcjanik, Michał Nalepa, Damian Mosiejko, Paweł Wojowski czy Przemek Stolc doprowadzili Arkę na Stadion Narodowy. Wydaje mi się, że Arka prędzej czy później, w porozumieniu z miastem będzie musiała zdecydować się na budowę ośrodka treningowego. Może to właściwy moment, by usiąść i porozmawiać nad jego lokalizacją? To kompromitacja, by piłkarze zdobywcy Pucharu Polski musieli przez cały tydzień jeździć po okolicznych miasteczkach i szukać kawałka zielonej trawy.

Gdynia ma nowych bohaterów, ale życie, a zwłaszcza futbol nie znosi próżni. Puchar zostanie w gablocie na lata, ale jego pełny smak poczujemy dopiero, gdy Arka zapewni sobie utrzymanie. A do tego daleka droga. Zróbmy wszystko, by ta wielka fala entuzjazmu, która zalała żółto-niebieskie Pomorze, trzymała wszystkich w górze aż do 2 czerwca. Do rozegrania zostało sześć bitew. Każda równie ważna, każda kluczowa dla losów Arki. Wszyscy na pokład!

mazzano