„Jest poniedziałek, godzina 18, to nie są warunki do gry w piłkę” – kultowy już tekst Piotra Ćwielonga widać było dzisiaj na twarzy każdego zawodnika. Trzy mecze, dwa punkty, zero bramek strzelonych. Matematyka jest bezlitosna. Arka rozpoczęła sezon przeciętnie i nie potrafi wrzucić drugiego biegu. Tym razem podopieczni Zbigniewa Smółki byli w stanie stworzyć sobie sytuacje bramkowe, ale celowniki nadal są rozregulowane.

Od początku spotkania przy piłce częściej utrzymywali się żółto-niebiescy, ale widać to było wyłącznie w statystykach. Obie drużyny rozgrywały spotkanie w spacerowym tempie i nie kwapiły się do zmasowanego atakowania bramki przeciwnika. Raz z dystansu strzelał Andrij Bohdanov, ale Maciej Gostomski nie miał z nim najmniejszych problemów. Arkowcy próbowali grać z pominięciem drugiej linii, jednak niewiele pożytku było z takiego sposobu rozgrywania akcji. Trochę więcej aktywności podopieczni Zbigniewa Smółki wykazali w ostatnich minutach pierwszej części gry, co doprowadziło do dwóch bardzo dobrych sytuacji. Najpierw doskonałe dośrodkowanie Damian Zbozienia na gola mógł zamienić Nabil Aankour, ale Marokańczykowi zabrakło kilku centymetrów, żeby uderzyć piłkę szczupakiem. W pierwszej minucie doliczonego czasu gry przed stratą bramki do szatni gospodarzy uratowała poprzeczka. Wrzuconą w pole karne futbolówkę  głową uderzył Aleksandar Kolev i zabrakło milimetrów, żeby Gostomski zmuszony był wyciągać ją z siatki.

W drugiej połowie Pasy wyszły wysokim pressingiem, ale ani razu Arkowcy nie mieli problemu z wydostaniem się spod własnego pola karnego. Jak na defensywę nie można narzekać, tak w środku pola gra wyglądała słabo. Arka przyjęła dziwny trend pomijania drugiej linii poprzez przerzucanie piłki od obrony do wysoko wysuniętych skrzydłowych. Pomysł dobry, ale na palcach jednej ręki można policzyć ile zagrożenia z tego wynikało. Po kilku rozpoznawczych minutach więcej z gry miała Cracovia, która defensywę Arki nękała kontratakami, ale Pavels Steinbors był bezrobotny, bo strzały lądowały kilka metrów obok lub nad bramką. Na boisku pojawił się Siemaszko i już w jednej z pierwszych akcji mógł sprawić gospodarzom dużo kłopotów. Filigranowy napastnik wbiegł w pole karne i kiedy wszyscy myśleli, że będzie dogrywał futbolówkę do Koleva na dalszy słupek, to „Siema” wdał się w drybling. Efekt? Strata piłki na pierwszym defensorze. Kilka chwil później w 100% sytuacji znalazł się niekryty w polu karnym Hernandez. Hiszpan dostał dośrodkowanie z prawej flanki wprost na głowę, ale jego uderzenie znakomicie obronił Steinbors. W pierwszej minucie doliczonego czasu gry Kolev ponownie stanął przed szansą na „gola do szatni”. Dośrodkowanie Gorana Cvijanovicia zamykał Zbozień, który zagrał piłkę w kierunku Bułgara. Rosły napastnik ponownie uderzył piłkę głową, ale tym razem na jej drodze stanął… słupek.

To już trzeci mecz, w którym żółto-niebiescy nie potrafią strzelić bramki (chociaż dzisiaj zabrakło trochę szczęścia). Kibice już powoli tracą cierpliwość. Zbigniew Smółka zapewnia, że praca z zawodnikami daje mu dużo satysfakcji, że widzi postępy, że gra coraz bardziej się klei. Może klei, ale na pewno nie na boisku. Mieliśmy dostać nową drużynę, a dostaliśmy starą, tylko w nowym opakowaniu. Arka nadal najwięcej zagrożenia stwarza sobie po wrzutach piłki z autu lub z narożnika boiska. Nadal piętą achillesową zespołu jest kombinacyjna gra i rozgrywanie futbolówki przez środek. Szkoleniowiec zapewnia, że z meczu na mecz będzie to coraz lepiej wyglądało. Szkoda, że trener nie zauważył, że rozegraliśmy trzy spotkania w rozgrywkach ligowych i trzykrotnie naszym najlepszym zawodnikiem był bramkarz. Jakby to powiedział Michał Milowicz: spokojnie, zaraz się rozkręci… Nie pozostaje nam nic innego jak czekać na efekty.